sobota, 13 sierpnia 2011

Niemożliwa miłość - rozdział 17

- Co robisz?
- A jak myślisz – po raz kolejny liznąłem jego zagłębienie nad obojczykiem. Wiedziałem, że jest to jedno z jego szczególnie wrażliwych miejsc.
- Mam dużo nauki.
- Przez ostatnie dwa tygodnie nic tylko nauka, nauka i nauka. - mówiłem do jego szyi czule ją całując. Odchylił lekko głowę. Do tej pory kochaliśmy się tylko raz od tygodnia. Chociaż nie wiem czy to można nazwać kochaniem. Ja bym powiedział, że to było czyste zaspokojenie potrzeb cielesnych. Potrzebowałem czegoś innego, bliskości i czułości, a nie zwykłego seksu - Jestem młody mam swoje potrzeby.
- Kochanie jakoś przez lata nie miałeś z tym problemu.
- Byłem sam i wtedy nie poznałem tego smaku. Podobno jak ktoś już raz to robił... - przygryzłem delikatnie płatek jego ucha. Jęknął.
Siedziałem obok niego na kanapie i dobierałem się do niego z wielkim zapamiętaniem. Jedną ręką obejmowałem go, a drugą masowałem jego brzuch i powoli zjeżdżałem coraz niżej. Zapał moją dłoń i przyłożywszy ją sobie do ust, pocałował. Popatrzył na mnie.
- Skarbie ja naprawdę... - pokazał mi książkę trzymaną w ręku.
- W porządku – westchnąłem. Wstałem z kanapy i położyłem się na łóżku na plecach. Nie miałem najmniejszej ochoty rezygnować z tego czego pragnąłem. Popatrzyłem na niego spod przymrużonych oczu. Nie jesteś taki twardy ja ci się wydaje kochanie.
- Co robisz? - Artur zerknął na mnie. Rękoma przesuwałem po bokach swego ciała w górę i w dół.
- Zdecydowanie ostatnio za często się oto pytasz, a za mało działasz – klęknąłem na łóżku i powoli zdjąłem z siebie koszulkę. Widziałem błysk w oczach bruneta na widok mojego nagiego torsu. Przesunąłem dłonią po klatce piersiowej. No chodź tu, nie gap się tylko chodź do mnie. Zagryzł dolną wargę, kiedy włożyłem sobie palec do ust liżąc go, po czym wilgotnym zacząłem kreślić kółeczka koło swego sutka. Nadal siedział i się wpatrywał we mnie. Wstałem. Wolnym krokiem podszedłem do niego. Zacząłem lekko kołysać biodrami w takt jakiejś spokojnej melodii płynącej z z głośników nowego magnetofonu Artura. Wzroku nie spuszczałem z mojego kochanie. Pragnąłem go. Chciałem się w nim zatracić do końca i kochać się przez cały wieczór, do rana. Oblizałem kusząco usta. Wolno rozpiąłem guzik jasnych jeansów, rozsunąłem zamek i opuściłem je lekko w dół także mógł zobaczyć kawałek moich nagich bioder.
- Cholera pieprzyć naukę. Chodź tu – złapał mnie za rękę i pociągnął na siebie.
- Nie powiedział bym, że naukę.
- Ja naprawdę wychowałem sobie potwora.
- Och zamknij się – i pocałowałem go z takim żarem, że miałem wrażenie, ze przez chwilę odebrało mu dech. Oddał pocałunek z równym zapamiętaniem, zsuwając moje spodnie wraz z bielizną. O tak, tak, tak, kochanie.
Nasze zmysły szalały, kiedy kochaliśmy się na dywanie. Spocone ciała poruszały się w jednym rytmie, zgodnie. Idealnie do siebie pasowały, uzupełniały się. Idealne połączenie. Idealne zgranie namiętności, uczuć, zmysłowości, wibracji, harmonii. Jakby były dwoma połówkami tego samego jabłka. Nasze jęki, westchnienia, krzyki rozkoszy roznosiły się po pokoju, odbijały się od ścian i powracały do naszych uszu, potęgując podniecenie i ogień, który zwiększając swoją siłę doprowadził do wybuchu dwóch spragnionych i kochających siebie mężczyzn. Niech wiecznie trwa to porozumienie ciał i dusz. Niech się nie kończy...

Początek czerwca był upalny. Siedziałem na trawie w znajomym parku obok uczelni. Jadłem kanapkę. Ach spokój tego właśnie było mi trzeba. W ostatnich dniach życie naprawdę przyspieszyło swój pęd. Biegałem z egzaminu na egzamin. Pisałem referaty i robiłem wszystko co kazali nasi kochani, wymagający Psorzy. Czas dzieliłem między dom, uczelnię i Artura. Istne szaleństwo ogarnęło nie tylko mnie, ale wszystkich studentów. Nieuchronność mijającego kolejnego roku na uczelni nawet tych obijających się zmusiła do pracy. Ilość imprez zmniejszyła się dwukrotnie. Ostatni rocznik przygotowywał wielki bal dla całej uczelni z okazji ich odejścia, który miał się odbyć 21 czerwca. Także przez uczelnię przechodziła istna burza mózgów i nie tylko. A ja od dziś jestem wolny. Wszystkie egzaminy zdałem, nadchodziły wakacje, lato. Byłem kochany i kochałem.
-Cholera. Pieprzony sok. - z rozmyślań wyrwał mnie czyjś zdenerwowany głos. Obejrzałem się i zobaczyłem Kamila, kolegę Artura. Blondyn miał rozpuszczone włosy, które łagodną falą układały mu się na ramionach. Usilnie próbował zetrzeć ciemno czerwoną plamę z białej koszulki.
-Zostaw tak się plamy nie pozbędziesz – podniósł głowę i spojrzał na mnie – najlepiej tą plamę przetrzeć połówką cytryny, a potem płukać w zimnej wodzie tak długo, aż plama zniknie.
-Skąd to wiesz?
-Mieszkam z kobietami. Moja mama często miała takie problemy ze mną, kiedy byłem mały.
-Jak widzisz ja nawet teraz mam takie problemy. Mogę się przysiąść?
-Jeżeli odpowiada ci moje towarzystwo.
-Spokojnie nie atakuj od razu – usiadł na przeciw mnie – poza tym nie lubię jeść sam, a pozostali woleli nie opuszczać zimnych uczelnianych murów.
-Ja to najchętniej bym się stąd nie ruszał.
-Ja też. Mam dziś kolokwium z chemii. Nic nie umiem.
-Ja wczoraj też tak myślałem, a potem poszło mi dobrze.
-Bo ty jesteś jednym z lepszych studentów.
-Mogę cię o coś zapytać?
-Pytaj – uśmiechnął się i odgryzł kawałek swojej kanapki.
-Czemu jesteś dla mnie miły?
-Zawsze byłem. W ogóle dziwne pytanie mi zadałeś.
-No myślałem, że skoro jesteś kumplem Bartka dla którego jestem nikim to...
-Nie oceniam ludzi jego kategoriami. To, że on kogoś nie lubi nie oznacza, że ja mam robić to samo.
-Nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą. I teraz tak nagle gadamy jak koledzy – skończyłem jeść. Kamil też. Kątem oka zauważyłem zbliżającego się do nas bruneta.
-Pójdę już – blondyn wstał z trawy.
-Nie musisz uciekać dlatego, że ja przyszedłem.
-Muszę, mam zaraz egzamin. Trzymajcie się. Piotr dzięki za towarzystwo.
-Co z twoją koszulką?
-Mam drugą w szafce. Cześć.
Oddalił się powolnym krokiem w stronę uczelni. Artur przysiadł się do mnie.
-Mam dla ciebie propozycję – powiedział.
-Mam się bać?
-Może. Jutro zaczyna się weekend i pomyślałem sobie, że moglibyśmy odreagować stres w małym domku, który znajduje się godzinę jazdy stąd.
Przez chwilę nie mówiłem nic tylko gapiłem się na niego. Myślałem.
-Ty i ja? Razem? Wyjazd... Nie boisz się, że ktoś nas zobaczy? I co to za domek?
-Mój znajomy wyjeżdża ze swoim partnerem do Czech na weekend i dał mi klucze do swojego domu. Powiedział, że mogę kogoś tam ważnego zaprosić w zamian za opiekę nad jego domostwem. Nikt nas tam nie zobaczy. Dom jest na uboczu, obok jest jezioro, las. Poza tym nie spotkamy tam znajomych osób. Co ty na to?
-Znajomy? Kim on jest?
-To mój były kochanek.
Dziwnie się poczułem, kiedy mi to powiedział. Przecież wiedziałem, że nie był mnichem, a jednak coś mnie ukłuło w serce.
-Kochanek? Utrzymujesz z nim kontakty?
-Zazdrosny?
-Nie, tylko ciekawy. - Artur zmarszczy brwi – no dobra troszkę.
-Jesteś słodki. Marek był ze mną dwa lata temu. Byliśmy razem przez parę tygodni. Z początku było dobrze, ale po pewnym czasie okazało się, że zbyt wiele nas dzieli. Często wybuchały kłótnie. W końcu były dni, że nie umieliśmy ze sobą na spokojnie rozmawiać, fascynacja zniknęła i stwierdziliśmy, że lepiej będzie jak zostaniemy kumplami. Teraz on ma faceta, którego kocha, są razem od roku. Nie musisz być zazdrosny. Mam przyjaciół gejów, ale to nie znaczy, że wszyscy ze sobą kręcimy dlatego, że...
-No dobra już. Pojadę z tobą. To najromantyczniejsza propozycja jaką od ciebie otrzymałem.
-Wiem, że chciałbyś chodzić na randki, otwarcie tak jak inni. Nie sądź, że o tym nie myślę i bardzo chciałbym to zmienić.
-Nie wracajmy do tego na razie. Wiem jak się boisz wyjść do ludzi. Jest miło, cieszę się, że pojedziemy razem, gdzieś gdzie będziemy sami przez dwa dni, nie psujmy tego.

Następnego dnia dojechaliśmy na miejsce. Moim oczom ukazał się niewielki drewniany dom. Był otoczony dzikimi krzewami róż i świerkami. Wysiadłem z samochodu i oparłem się o niego. Ptaki śpiewały, słońce przygrzewało mimo poranka. Wciągnąłem głośno powietrze, było czyste, świeże, rześkie, nie to co w mieście. Kilka metrów od domu zobaczyłem niewielkie molo i jezioro. Woda delikatnie poruszała się w swoim tempie, a słońce odbijało swoje promienie w jej niebiesko-zielonej tafli. Takie miejsce było spełnieniem moich marzeń.
- Wow i twój znajomy tu mieszka?
- Tak. Miał dość miasta i kilka miesięcy temu kupił ten dom.
- Musi mieć kasę.
- Biedny nie jest. Rozmawiałem z nim wczoraj. Wyjeżdża ze swoim facetem na dwa miesiące do Brazylii i powiedział mi, że jak tylko chcemy to dom jest nasz przez całe wakacje.
- Naprawdę?
- Tak.
- Jeee – uwiesiłem się na jego szyi, nogami oplatając w pasie. Dwa miesiące w domku z marzeń, wspaniała perspektywa. Artur opuścił mnie na ziemię.
- Chodź zaniesiemy rzeczy do domku, zjemy coś i później pójdziemy popływać.
- Kocham cię – złożyłem mu całus na policzku i poszedłem po nasze torby.
Weekend upływał szybko. Zasypiałem i budziłem się u boku Artura. Razem robiliśmy śniadania i obiady. Spacerowaliśmy po lesie. Pływaliśmy i kochaliśmy się w jeziorze, gdzie woda była krystalicznie czysta. Ach czuć rozgrzane ciało Artura i dotyk chłodnej wody... piorunujące doznanie. Dziwnie mi było mieć bruneta cały czas obok siebie. Móc w każdej chwili się w niego wtulić, pogadać. Czułem, że tak mogło by być już zawsze, że jest tak jak powinno być. On i ja. Razem.

1 komentarz:

  1. Jaki z nich teraz słodziaki!
    Chociaż nadal denerwuje mnie Artur który nie potrafi pokazać się przy ludziach, chociaż ta cała sytuacja z rodzinną Piotrka sprawiła, że trochę go polubiłam.

    OdpowiedzUsuń