sobota, 13 sierpnia 2011

Szkolny prześladowca - rozdział 4

-Tak.
-Kochasz, czy kochasz? – dopytywał się Meiji i sam nie wiedział dlaczego.
-Nie rozumiem – popatrzył na niego.
-No...wiesz...
-Zaraz ty chyba nie masz na myśli tego, że kocham go jak faceta? - zarumienione policzki dały mu jednoznaczną odpowiedź – Satoru ma boskie ciało, ale ja nie mógł bym go kochać jak faceta, nie jestem gejem. Kocham go jak przyjaciela i przybranego brata.
-Jako brata? - Meiji nie wiedział, że masaż przyniesie mu tyle informacji.
-On też został adoptowany.
-Nie wiedziałem, że Satoru był w domu dziecka – usiadł swobodnie, kiedy Ryutaro zakończył masaż. Rudzielec usiadł obok na stole.
-Myślę, że mogę ci powiedzieć coś nie coś w skrócie. Nie chcę, abyś miał go za potwora. Był tam dwa lata. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Trafił do domu dziecka, nie miał nikogo kto by chciał się nim zaopiekować. Tam poznał Hayato. Uratował go przed pobiciem przez starszego chłopaka. Sam miał wtedy osiem lat. Przez dwa lata połączyła ich niezwykła więź. Zawsze i wszędzie byli razem. Wskoczyli by za sobą w ogień, wtedy i dzisiaj. Później moi rodzice adoptowali Hayato i widząc, że chłopcy nie mogą się rozstać postanowili wziąć do siebie Satoru. On nigdy do końca nie zaakceptował, że już nie ma swojej rodziny i że stał również moim bratem. Dlatego zawsze nazywa mnie tylko przyjacielem, a moich rodziców ciocią i wujkiem. Nigdy nie zgodził się na zmianę nazwiska. Mimo, że do końca nie pogodził się ze stratą rodziców, dał się adaptować, bo chciał być z Hayato. Widzisz, więc, że bardzo wiele wycierpiał. Boi się coś zyskać, przywiązać się, żeby później nie cierpieć z powodu straty. Dopuścił do siebie tylko nas. Próbował do kogoś się zbliżyć, lecz zawsze kończyło to się źle. Boi się również odrzucenia przez co bywa agresywny. Zapamiętaj to co ci powiem. Jego serce jest wielkie. Wiesz co?
-Co?
-Lubię cię – dał mu prztyczka w nos i zaczął zbierać swoje rzeczy.
-Szybko zmieniasz temat. Tak w ogóle to dzięki, nie myślałem, że tyle mi powiesz. Dlaczego to zrobiłeś?
-Moja słodka tajemnica – wykonał gest świadczący o zamykaniu ust na kłódkę – Widzimy się w przyszłym tygodniu o piętnastej w ośrodku dobrze?
-Dobrze i jeszcze raz dzięki. A co z pieniędzmi?
-Mam już wszystko opłacone na kilka następnych sesji.
-Powiedz mi jeszcze, czy Jiro jest też twoim bratem?
-Nie, sąsiadem.
*
W następny wieczór ubrał się bardziej elegancko. Na nadgarstek lewej ręki nałożył od dawna nieużywane kolorowe rzemyki, a niesforne kosmyki upiął wsuwkami. Na dole słyszał krzątanie matki po kuchni. Powrócił na chwilę myślami do wczorajszej rozmowy z rudzielcem. Satoru adoptowany, sierota, nieufny, agresywny, kołatało mu się w głowie. W nocy nie spał zastanawiając się nad zachowaniem chłopaka. Dlaczego go wtedy tak zaatakował, a później jednak pomógł. Co z tego, że Hayato mu kazał, skoro widział niepokój w tamtych pięknych oczach. Pięknych jakich pięknych? Raczej zimnych jak sam właściciel. Cholernie zajebisty właściciel. Potrząsnął głową odganiając niepożądane myśli. Zastanawiał się co to wszystko znaczy. Zamiast czuć nienawiść na wspomnienie choćby imienia szarookiego, czuje nieznane ciepło. Jak to możliwe, nie powinien tak czuć po tym co chłopak mu powiedział. Oparł czoło o zimne lustro w pokoju. Jutro już wraca do szkoły i na pewno wtedy na nowo ciepło zniknie zastąpione lodowatym ukłuciem czegoś co zatarło swe ślady przez kilka dni. Wyjrzał przez okno. Mrok zastępował dzień. Paskudny, deszczowy dzień odchodził w zapomnienie. Nie, nie próbuje skierować swych myśli na inny tor, bo nawet to co widzi przywodzi mu na myśl Satoru. Od kiedy on zaczął o nim myśleć jako o Satoru, nie Aizawie? Podobno on lubi deszcz. Tak powiedział przez wyjściem Ryutaro. Powiedział też, że Satoru boi się również odrzucenia przez co bywa agresywny. Ale kiedy miał go odrzucić. Czy to co napisał w liściku tak wpłynęło na szarookiego, że powiedział tak okrutne słowa? Niemożliwe, bo Aizawa nie jest gejem i nic one w takim razie nie znaczyły. Wziął głęboki oddech.
-Tak, na pewno jutro znów zacznę cię nienawidzić.
Znów? Przecież on do niego tego nie czuje. Owszem jest zły, ale nie nienawidzi. Nie umie tego czuć. Nawet w stosunku do ojca i ludzi, którzy go zostawili samemu sobie.
-Meiji twój brat przywiózł Mayuko – dosłyszał głos matki.
Mayuko, dziewczyna jego brata, dziś miała zjeść z nimi kolację i ich poznać. Miał tylko nadzieję, że nie okaże się zarozumiałą gęsią z jakimi wcześniej spotykał się Kazu. Chociaż wtedy żadnej z nich nie zapraszał do domu. Podejrzewał, że były mu one potrzebne tylko do łóżka. Miał nadzieję, że chociaż ta kolacja oddali od niego myśli o... Aizawie.
Zszedł na dół i przywitał się z rudą dziewczyną o zielonych oczach.
-Znów rudy, czerwony, czy ten kolor mnie prześladuje?
-Mayuko Daishi, miło mi cię poznać Meiji – dziewczyna podała mu rękę z promiennym uśmiechem.
-Daishi? Nie tylko kolory mnie prześladują, nazwiska też i niech tylko nie mówi, że ma coś wspólnego z Sat... tfu Aizawą.
-To siostra Ryutaro – odezwał się brat – poznałeś go kilka dni temu. Nawet nie sądziłem, że są rodzeństwem.
-No tak, jakżeby mogło być inaczej.
Mama zaprosiła ich do jadalni.
-Usiądźcie i częstujcie się. Bardzo się ciesze, że mogę cię poznać. Kazunari dużo nam o tobie mówił.
-Mam nadzieję, że nie mówił nic złego.
-Wynosił cię pod niebiosa.
-Mamo!
-Już dobrze synku. Mayuko powinna wiedzieć jak bardzo ją cenisz.
Białowłosy widział nieśmiały uśmiech na ustach dziewczyny. Wydawała się miła i na pewno nie będzie osądzał jej po tym kto jest jej przybranym bratem.
-Chodzisz do szkoły? - zapytała mama
-Studiuję pedagogikę i robię licencjat z języka angielskiego. W przyszłości chciałabym również zrobić go z włoskiego, którego ostatnio namiętnie się uczę.
-Jesteś ambitna.
-Lubię się uczyć języków i sama w przyszłości zamierzam podzielić się tą wiedzą z dziećmi.
-Masz rodzeństwo?
-Mamo nie wypytuj jej tak – wtrącił się Kazu.
-Mnie to nie przeszkadza. Każda matka chce wiedzieć z kim spotyka się jej dziecko. Mam rodzonego brata i dwóch przybranych. Rodzice zawsze chcieli mieć dużą rodzinę, a że mama nie mogła mieć więcej dzieci, adoptowali dwóch chłopaków.
-To dobrze mieć dużą rodzinę. Może jeszcze herbaty? - zaproponowała rodzicielka.
-Poproszę. Miło tutaj, tak spokojnie. U nas w domu to ciągły ruch, a Satoru i Ryutaro robią go najwięcej.
Meiji od razu zareagował na to imię. Czy już zawsze tak będzie? Choćby nie wie gdzie błądził myślami to jedno imię będzie go przywracało do rzeczywistości. Zrobił to w samą porę by usłyszeć jak Mayuko zaprasza ich w sobotę do siebie do domu.
-Mama będzie szczęśliwa z gości. Prowadzi dom otwarty, więc przewija się tam dużo ludzi.
-Ja bardzo bym chciała, ale jutro wieczorem wyjeżdżam w delegację, a wracam dopiero w niedzielę, ale Meiji chętnie pójdzie prawda?
-Co? Ja? Nie mam zamiaru wchodzić do gniazda os. Tak, dziękuję za zaproszenie – podniósł lekko kąciki ust ku górze.
-Cieszę się.
Miał ochotę się utopić. Zgodził się, zgodził. Głupie usta miały powiedzieć coś innego. Może uda mu się z tego wykpić? Powie, że źle się czuje i nie pójdzie. Tak, to będzie dobre rozwiązanie. Nie, tak nie może zrobić. Mama i brat znów będą się martwić. Nic, jak do tej pory świat się nie zawali to pójdzie. Co mu szkodzi zobaczy, czy w swoim domu Satoru jest też taki okrutny.
Mayuko okazała się być miłą i fajną dziewczyną. Ceniącą ponad wszystko ognisko rodzinne. Bardzo spodobała się pani Matsuro. Meiji też ją polubił i nawet sam rozpoczął z nią rozmowę na temat ulubionych komedii.
O dwudziestej pierwszej Kazunari odwiózł dziewczynę do domu, a Meiji pomagał mamie myć naczynia.
-Ładna dziewczyna prawda? - przerwała milczenie pani Matsura. Podała synowi do wytarcia umyty talerz.
-Ładna.
-Ciekawi mnie, kiedy i ty sobie kogoś znajdziesz. Nie możesz być ciągle sam. W tym nowym liceum pewnie jest mnóstwo dziewczyn, które by się tobą zainteresowały.
-Chcę się skupić na nauce. Nie w głowie mi teraz randki – nie patrzył jej w oczy.
-Nauka nie zając nie ucieknie, a młodość nie trwa wiecznie. Uważam, że powinieneś umówić się z jakąś. Moja koleżanka ma córkę...
-Coś się tak uczepiła?! - nieoczekiwanie podniósł głos.
-Nie odzywaj się tak do mnie!
-Przepraszam. Ja na razie wolę być sam.
-Rozumiem, że...
-Nie mamo nie rozumiesz, a ja nie jestem gotów ci tego wyjaśniać. Mogę już iść do siebie?
-Idź. Nie zapominaj się spakować na jutro do szkoły.

Zamknął drzwi i rzucił się na łóżko po drodze zabierając lekturę. Zmusił się do przeczytania rozdziału, ale był tak rozdrażniony, że nie mógł się skupić. Zirytowany odłożył książkę i położył się na brzuchu, ręce podkładając pod brodę.
-Ona myśli, że nie chciał bym się z kimś spotykać. Przeciwnie, źle mi samemu. Zwłaszcza jak widzę, że każdy ma kogoś. Jak mam ci powiedzieć, że wolę chłopaków? Jak komukolwiek mam to powiedzieć. Satoru tylko wie, chyba... może tylko tak gadał. Z tym, że ja sam mu się wygadałem, nie zaprzeczyłem. O jejku – odwrócił się na plecy i ukrył twarz w dłoniach – On jutro nie da mi żyć.
*
Jutro nadeszło szybko, ale to czego obawiał się białowłosy nie nadeszło. Satoru unikał go, lecz czuł na sobie jego wzrok. Meiji nie wiedział co lepsze, być traktowanym jak chłopiec do żartów, czy być ignorowanym. Złapał się na tym, że wolał to pierwsze. Przynajmniej wtedy wiedział na czym stoi i co knuje szarooki. Chciał już być w domu, a niestety lekcje dłużyły mu się w nieskończoność. W końcu po ośmiu godzinach opuścił szkołę. Na dworze świeciło słońce, ale mimo tego było chłodno. Znów czekał go spacer na przystanek. Dopiero po zakończeniu leczenia mógł się zgłosić na kurs prawa jazdy.
Przystanął widząc słynną trójkę. Tym razem nie dał się zbić tropu. Podniósł głowę do góry i przeszedł obok nich.
-Ej Matsura – głos Satoru słyszany po raz pierwszy od kilku dni, sprawił, że przeszły go dreszcze. Nie był tylko pewny czy strachu, czy przyjemności.
-Czego?
Hayato podszedł do niego.
-Jak się czujesz?
-Ee...
-Bardzo inteligentna odpowiedź – Satoru posłał mu wrogie spojrzenie.
-Dobrze, ale nie dzięki tobie.
-Co to było, że padłeś jak długi? - Jiro zaśmiał się.
-Twój przyjaciel do tego doprowadził, nie opowiadał ci? Szkoda, że cię nie było miałbyś świetne przedstawienie – zaatakował Oshimę. Nie wiedział czemu, ale wolał Satoru od tego dupka, który za bardzo lubił się bawić jego kosztem – Lubisz takie scenki prawda Jiro? Uwielbiasz wyśmiewać się z poniżanej osoby. Aizawa daje ci rozrywkę co? No powiedz, masz dobrą zabawę ze mnie?
-Nudzę się. Mogło by być lepiej.
-Pewnie. Jak zdechnę będziesz miał doskonałą zabawę wraz z nim – wskazał głową Satoru – Nie liczcie na to. Zaraz mam autobus, więc muszę iść, ale wpierw powiem wam, że widzimy się jutro wieczorem u was na kolacji, Satoru.
-Na jakiej kolacji?
-Och nic nie wiecie? Twoja siostra chodzi z moim bratem i zostaliśmy zaproszeni do was. Do zobaczenia jutro o osiemnastej.
Satoru chwycił go za nadgarstek, kiedy chłopak chciał odejść.
-Nie pierdol mi tu!
-Zapytaj swoją siostrę Mayuko.
-Chrzanisz! - warknął.
-Przekonasz się w...
Satoru chwycił go za ramiona i zbliżył twarz do jego. Prawie dotykali się nosami. Serce załomotało w piersi białowłosego. Zdziwił się, że nie był to odruch strachu przed szarookim. Ta twarz blisko jego, te oczy patrzące z wściekłością, a jednocześnie zagubieniem. Ciepły oddech o zapachu mięty, sprawiły, że zaczął bać się, ale swoich uczuć. Widział, jak Aizawa popatrzył na jego usta, potem znów wrócił do oczu.
-Spadaj albinosie! – syknął. Odepchnął go i odszedł przeczesując włosy ręką. Jiro pobiegł za nim.
-Dobrze się czujesz? - zapytał Hayato.
-Dlaczego wciąż się o to pytasz?
-Wyglądasz jakbyś miał gorączkę.
-Nic mi nie jest. Miło, że pytasz. Twój przyjaciel jest za bardzo pobudzony. Może powinien brać jakieś lekki na rozładowanie napięcia, a nie robić tego na mnie.
-Jest trochę nerwowy, a ostatnio za bardzo. Gdy się go pytam o co chodzi, milczy.
-Dzięki za zainteresowanie, ale muszę już iść. Przemyśleć parę spraw, bo zwariuję – dodał do siebie w myślach.
-Ty naprawdę przychodzisz do nas na kolację?
-Teraz nie wiem czy przyjdę. Wiesz – popatrzył w końcu na niego. Cały czas gapił się w drzwi za którymi zniknął Satoru – jesteś w porządku.
-Potrafię być wredny.
-Jak każdy, ale z tej trójki dla mnie, mimo początku, ty okazałeś się lepszy.
Poszedł na przystanek targany sprzecznymi emocjami. Przed oczami miał tylko te piękne oczyska. Mógłby w nich utonąć. Kurde nie, nie, nie to nie tak! Te oczy są brzydkie. Ich właściciel jest obleśny... jest cudny, nawet z tym podłym charakterkiem.
-Jasna cholera! - taka była jego reakcja na odjeżdżający mu z przed nosa autobus i na nieznane uczucia. Jakby tego było mało zaczęło padać. Jak los człowiekowi rzuca kłody pod nogi to zawsze wszystkie na raz, ale może trzeba czasami pocierpieć, żeby w końcu zaznać szczęścia.
Otulił się szczelniej kurtką. Czekało go dwadzieścia minut marszu do domu.

2 komentarze:

  1. To opowiadanie jest takie genialne, że się rozpływam. Cudowne i idealne, pod każdym najmniejszym względem <3
    Każdy bohater jest świetnie wykreowany, a i cała historia jest zajebista.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczja,
    wspaniale, ech wszystko wokół Aizawy, rehabilitant, przybrany brat, dziewczyna Kauyzego  przybrana siostra... bardzo ciekawa będzie ta kolacja...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń