sobota, 13 sierpnia 2011

Szkolny prześladowca - rozdzial 5

Wczoraj bardzo zmarzł. Droga do domu była długa, ale na szczęście szybko przestało padać. Miał wielką nadzieję, że się rozchoruje i dzisiejszy wieczór go ominie. Na to wspomnienie czuł jak przewraca mu się w żołądku. Kilka godzin temu oczekiwał nawet tej kolacji, ale dziś gdy pozostało do niej tylko parędziesiąt minut, chciał to odwlekać jak najdłużej. Prysznic brał nieskończenie długo co skończyło się na tym, że brat zaczął dobijać się do drzwi łazienki krzycząc na niego wściekle, że on też się chce wykąpać. I dodał, że takiego zachowania jakie pokazuje dziś Meiji u niego jeszcze nie widział i że zachowuje się jak gówniarz. W chwili, kiedy mieli wychodzić białowłosy spanikował i chciał uciec do swojego pokoju. Kazu nie pozwolił mu na to wyciągając na siłę na dwór.
-Co się dzisiaj z tobą dzieje?
-Nie chcę tam iść.
-Wczoraj wieczorem chciałeś. Byłeś zdeterminowany tam iść nawet w nocy, a teraz co?
-Brzuch mnie boli.
-Przestanie – otworzył auto – Wsiadaj, bo nie zamierzam przechodzić przez to sam.
-To twoja dziewczyna, co mi do tego. Nie muszę tam być – oparł się o maskę samochodu i założył ręce na piersi.
-Mam tremę, a twoja obecność uspokaja mnie. Poza tym zostałeś zaproszony i ochoczo potwierdziłeś, że będziesz na kolacji.
-Ja mam duży powód, żeby tam nie iść.
Brat podszedł do niego.
-O co chodzi?
-Mówiłem ci kiedyś o Aizawie, chłopaku, który się nade mną znęca.
-I?
-On tam będzie.
-To kolega Mayuko?
-Jej brat, ten z czerwonymi pasemkami. Pamiętasz go z pizzerii.
-To jest Aizawa? Był spoko, a nawet to co ci może zrobić. Pomyśli, że stchórzyłeś jak nie przyjdziesz.
Na twarzy Meijiego pojawiło się zdeterminowanie. Wsiadł do samochodu i czekał aż brat wsiądzie za kierownicą. Kazu wsiadł i odpalił auto.
-Chcę iść na kurs prawa jazdy. Nie mam zamiaru dłużej niż to konieczne jeździć autobusami. Wczoraj musiałem wrócić do domu na nogach, nie zamierzałem czekać godziny na następny kurs, a ty byłeś w pracy.
-Po co mi to mówisz?
-Proszę cię, abyś w wolny dzień mnie nauczył chociaż teorii.
-Za tydzień. Wolne mam tylko weekendy.
-Zgoda – Resztę drogi przejechali w milczeniu. Rozsiadł się wygodnie i modlił by droga trwała jak najdłużej. To życzenie nie spełniło się, bo państwo Daishi nie mieszkali tak daleko jakby chciał.
-Jesteśmy, na szczęście się nie spóźniliśmy.
Dom pod który zajechali był duży. Taki, który spokojnie mieścił w sobie dziesięć sypialni. Otoczony przepięknym ogrodem, który w lecie prawdopodobnie rozkwitał tysiącami kwiatów, wokół których latały wielobarwne motyle, brzęczały pszczoły i śpiewały świerszcze. Teraz ogród był uśpiony, odpoczywając czekał na pierwsze oznaki wiosny.
Meiji rozglądając się wokół zobaczył auto, którym Satoru i Hayato jeżdżą do szkoły. Przez chwilę miał malutką nadzieję, że szarookiego nie będzie w domu. Chociaż pewnie poczuł by zawód, gdyby go nie było.
Z domu wybiegła Mayuko i rzuciła się na szyję Kazunariemu.
-Hej kochanie – cmoknęła go w usta – Cześć Meiji – jemu dała całusa w policzek – Mam nadzieję, że jesteście głodni. Przygotowaliśmy prawdziwą ucztę i musicie pomóc nam to wszystko zjeść. Chodźcie do domu poznacie moich rodziców.
Weszli do dużego jasnego holu. Pierwsze co rzuciło się chłopakom w oczy to drewniane schody wyłożone bordowym dywanem z czarną balustradą i poręczą zakończoną wielkim zawijasem ku dołowi. Były umiejscowione w centralnej części pomieszczenia, szerokie, majestatyczne jak w pałacach. Na ścianach wisiały rodzinne zdjęcia, pamiątki z podróży i kwiaty.
Mayuko cała w skowronkach przedstawiła swoich rodziców, którzy wyszli na spotkanie z salonu, jak przypuszczał białowłosy. Obserwował swego zakłopotanego brata, który podał rękę swojemu przyszłemu teściowi? Nie, za wcześnie, aby brać związek tych dwojga aż tak poważnie. Pan Daishi był wysokim przystojnym brunetem o lekko roześmianych piwnych oczach. Jego żona szczupła, niska rudowłosa kobieta uśmiechnęła się do nich pięknie. Miała ciepły, kojący głos, którego chciało by się słuchać zawsze i wszędzie.
-Widzę, że jesteście punktualni. Ojciec zawsze powtarza, że punktualność to jedna z najważniejszych cech – powiedział Ryutaro.
-Gdzie jest Satoru? - zapytała pani domu.
-Zaraz będzie. Robi się na bóstwo.
-Bo cię walnę – ze szczytu schodów doszedł ich głos Aizawy.
-Za bardzo mnie kochasz, żebyś mnie bił – zaśmiał się rudzielec.
Satoru przysiadł na barierce i zjechał w dół. Z pełną gracją stanął na bordowej wykładzinie i swój wzrok skierował na Meijiego.
-Kochanie tyle razy mówiłam ci, żebyś schodził po schodach jak normalny człowiek.
-Ciociu, a czy ja jestem normalny?
-Nie, jesteś szalony. Z tego co wiem to wszyscy się znacie, więc zapraszam na kolację.

Duży prostokątny stół, był zastawionym najróżniejszymi smakołykami. Meiji usiadł między Mayuko, a Hayato, który ciągle pisał smsy. Satoru zajął miejsce naprzeciwko białowłosego, mogąc w ten sposób mu się przyglądać i w2prawiać go w zakłopotanie.
-Mają państwo piękny dom i ogród – powiedział Kazu.
-Dziękuję. Staram się, aby wszyscy zarówno domownicy jak i goście dobrze się tu czuli. Satoru proszę nalej wina.
-Dobrze ciociu.
-Ja dziękuję, prowadzę.
-Jutro niedziela, możecie zostać u nas na noc. Pokoi jest wystarczająco.
-Dziękujemy, ale w domu nie ma nikogo, a nie chcielibyśmy go zostawiać pustego ze względu na kradzieże o których ostatnio się słyszy – Meiji był przerażony perspektywą pozostania tutaj na noc. W domu miał spokój od obiektu swoich westchnień. Potrząsnął głową chcąc odegnać głupie myśli. Obiekt westchnień, ha dobre sobie. Przecież nie wzdycha na jego choćby małe wspomnienie. Poczuł jak Satoru staje za nim i nachyla, aby nalać mu wina. Trwało to tylko moment, ale chłopak zdążył upoić się zapachem szarookiego.
-Co on na siebie wylał. Nigdy tak nie pachniał. To znaczy nie tak intensywnie, albo ze mną coś jest nie tak i odbieram to o wiele mocniej.
Obserwował go, jak podchodzi do każdego i wypełnia kieliszki czerwonym płynem. Za każdym takim przejściem od osoby do osoby spoglądał na białowłosego. Gdy skończył usiadł i bez skrępowania mierzył go wzrokiem. Meiji poczuł się nieswojo pod tym intensywnym spojrzeniem. Opuścił wzrok na swój talerz i zaczął jeść. Hayato z uśmiechem nalał mu soku do szklanki.
-Nie wierzyłem, że wczoraj mówiłeś prawdę.
-Satoru też nie wierzył.
-Przeciwnie był pewien, że tu dziś przyjdziesz, chociaż wczoraj stawiał na to, że stchórzysz.
Usłyszeli śmiech pozostałych, których wciągnęła opowieść Ryutaro i Kazu o studenckich wygłupach i o tatuażach, które sobie prawie zrobili. Meiji dzięki temu mógł zauważyć, że państwo Daishi są rozrywkowymi ludźmi. I, że dobrze się czują w obecności młodzieży.
-Mąż miał tatuaż. Wygłup młodości. Po studiach, poszedł do lekarza, aby go usunąć.
-Tato, czemu? Tatuaże dla niektórych są seksowne – powiedziała Mayuko.
-Dla niektórych, a nie dla tych co zrobili go sobie po pijaku.
-A ty Meiji masz tatuaż? - pytanie Satoru ociekało sarkazmem. Bawił się kieliszkiem wina.
-Nie, nie mam.
-Meiji ma znamię na udzie. Takie w kształcie serca. Ładnie wygląda – powiedział Ryutaro.
W tym momencie oczy Satoru wysyłały sztylety w stronę młodszego Matsury. Nie mógł już znieść jego wzroku i musiał na chwilę wyjść.
-Hayato gdzie jest toaleta?
-W holu na prawo, ostatnie drzwi.
-Dzięki – wstał i wyszedł odprowadzany przez szare oczy. Jego wszystkie mięśnie były napięte do granic możliwości. Bez problemu odnalazł toaletę i tam wziął kilka uspokajających oddechów.
-Dlaczego on tak na mnie patrzył? Wkurza mnie to już. Obserwuje mnie jakbym miał mu coś ukraść, zrobić. Mam dość, chcę do domu, do innej szkoły. Muszę uwolnić się od tych przeklętych, wnikliwych, pięknych oczu.
Wyszedł z toalety i ledwie przeszedł dwa kroki, gdy ktoś chwycił go za rękę i pociągnął w głąb pokoju, który był chyba gabinetem. Sprawcą tego był nie kto inny jak szarooki. Pchnął chłopaka na ścianę i wściekły wysyczał mu do ucha.
-Dlaczego mój przyjaciel widział twoje znamię? Widział cię nago?
-Co zazdrosny?
Satrou odsunął się o krok.
-Chciałbyś.
-Nie.
-Tylko marzysz, żebym cię dotknął.
-Nie Aizawa. Coś ci się popieprzyło w tym twoim tępym mózgu. Nie chciałbym twojego dotyku. Zresztą kto ci powiedział, że jestem gejem.
-Sam się przyznałeś, pamiętasz notkę? Nie zaprzeczyłeś dla mnie to oznacza...
-Co?! Co oznacza?! Będziesz miał kolejny powód do gnojenia mnie?!
Aizawa ponownie do niego podszedł. Chwycił jego brodę jedną dłonią i odchylił mu głowę. Po chwili Meijiego przez całe ciało przeszedł dreszcz przyjemności, kiedy język chłopaka polizał jego szyję, kreśląc dziwne zawijasy i ucho. Zadrżał. To doznanie było czymś czego nie znał, przez to było ono niezwykle intensywne.
-Roztapiasz się – wyszeptał Satoru – Mój dotyk to sprawia. Nie mów, że nie chcesz więcej.
-Nie chcę – odpowiedź była wyjątkowo słaba.
-Chcesz, mógłbym cię tu przelecieć.
-Mówiłeś, że nie jesteś gejem – jakoś nie spodobał mu się pomysł chłopaka.
-Kłamałem. Naiwny jesteś. Wszyscy wiedzą, że jestem gejem – Jego oddech łaskotał chłopakowi szyję. Przyprawiając go o kolejne dreszcze – Tylko ślepy nie widział by pewnych rzeczy – dłoń powoli zjechała po torsie Meijiego i zatrzymała się na brzuchu. Meiji wstrzymał oddech – Chciałbyś co?
-To raczej ty byś chciał – musiał panować nad sobą. Niewiele brakowało, żeby się podniecił. Nikt go nigdy nie dotykał w taki sposób.
-Przeciwnie. Dla mnie to zabawa. Sorki, nie spełnię twego pragnienia, nie dla psa kiełbasa białasku.
W białowłosego wstąpiła wściekłość. Tak silna, że odepchnął Aizawę od siebie.
-Jesteś pieprzonym chamem! Co mamusia ci nie dała w dzieciństwie zabawki i teraz bawisz się mną?! - jedno uderzenie w policzek uspokoiło Meijiego.
-Nigdy nie wspominaj mojej matki! – Satoru opuścił rękę, która uderzyła chłopaka. W oczach widać było wściekłość i ból. Wtedy do Meijiego dotarło co powiedział. Jak mógł zapomnieć, że matka chłopaka nie żyje i wypomnieć mu ją.
-Przepraszam Satoru – położył mu z lekkim wahaniem rękę na ramieniu.
-Nie dotykaj mnie! I nie patrz z takim współczuciem – widać było, że o czymś intensywnie myśli - Zaraz, czemu tak patrzysz? Co ty wiesz? Co ty kurwa wiesz? - złapał go za koszulę i przyciągnął do siebie.
-Wiem, że twoi rodzice nie żyją.
-Skąd? Mów, bo rozkwaszę ci nos!
-Ja mu powiedziałem – spokojny głos Ryutaro doleciał do nich od strony drzwi – i puść go. On ci niczym nie zawinił.
-Co tu robicie?
-Długo was nie było. Postanowiliśmy was poszukać.
Hayato podszedł do szarookiego i odciągnął ręce od wystraszonego Meijiego.
-Kiedy mu powiedziałeś? - wrócił do przerwanego tematu.
-Jestem jego masażystą i w trakcie spotkania wygadałem się. Przecież to nie tajemnica. Chciałem, żeby wiedział, że nie jesteś zły.
-Po co mu takie wiadomości? Pytałeś o mnie, prawda? - zwrócił się do białowłosego.
-Chciałem wiedzieć dlaczego tak mnie traktujesz?
-Powiedziałem ci, lubię się tobą bawić. Teraz możemy się inaczej zabawić. Może być interesująco i przyjemnie, niekoniecznie dla ciebie.
-Zostaw go – Hayato objął chłopaka – on nie jest niczemu winien. On to nie Sachi, nie Orinosuke.
Szarooki odsunął się od przybranego brata i podszedł do Meijiego.
-Dlaczego on – wskazał palcem na rudzielca – cię masuje? Przecież on pracuje w ośrodku fizjoterapii. Dlaczego wtedy powiedziałeś, że nie masz czucia w nogach?
-Miałem wypadek. Byłem sparaliżowany od pasa w dół. Udało mi się prawie wyzdrowieć, ale to co mi zafundowałeś... nie wiem jak to powiedzieć, nie do końca jeszcze moje ciało... - zmieszał się pod tymi wpatrującymi się w niego szarymi oczami.
-On chce powiedzieć, że jak się denerwuje...
-Wiem kurwa o co mu chodzi! Z nudów przeczytałem kilka twoich książek. Wyjdźcie stąd! I powiedzcie rodzicom, że Meiji i ja musimy porozmawiać.
-Nie zrób nic głupiego – ostrzegł go Hayato.
Gdy zostali sami Aizawa usiadł w fotelu i wskazał ręką drugi fotel.
-Po co tu zostaliśmy? - zapytał ostrożnie białowłosy, kiedy usiadł.
-Wiesz, że mnie wkurzasz?
-Znów zaczynasz. Tak wiem! Wszystko wiem. Nie możesz nawet na mnie patrzeć. Wolałabyś, żebym zdechł. Proszę, daję ci wolną rękę, możesz się mnie pozbyć.
-Jak często chciałeś umrzeć? - oparł łokcie na kolanach, zaplatając dłonie ze sobą i pochylił się ku Meijiemu.
-Słucham?
-Jak często chciałeś umrzeć? W szkole powiedziałeś, że żałujesz, że nie... umarłeś.
-Wtedy dość często tego chciałem. Nie dlatego, że wylądowałem na wózku. Z tym bym sobie poradził.
-To dlaczego? - jego głos był cichy i spokojny.
-Wszyscy, których kochałem, ufałem zawiedli mnie, zostawili. Nawet mój ojciec był zdolny do tego. Poczułem się oszukany fałszywą przyjaźnią. Mówią, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Ja swoich poznałem i okazało się, że nimi nie byli. Kiedy leżysz w pustej sali szpitalnej, a świat wali ci się na głowę, widzisz swoją przyszłość w czarnych barwach, wszech ogarniającą pustkę, samotność i nie przychodzi ci nic innego do głowy jak pragnienie śmierci – otarł samotną łzę płynącą po policzku – Świadomość, że nie masz nikogo kto cię wesprze, porozmawia z tobą od serca jest strasznie bolesna. Nawet jeżeli masz matkę i brata, którzy zrobili by dla ciebie wszystko to po twojej głowie i tak przewija się jedno słowo, sam, zawsze sam.
W pokoju zapanowała cisza. Przerwał ją Satoru, opierając się wygodnie o oparcie fotela i zakładając nogę na nogę. Patrzył gdzieś w przestrzeń.
-Miałem osiem lat. Na śniadanie były naleśniki. Na dworze prószył śnieg. Rodzice rozmawiali o kupnie nowych mebli do mojego pokoju. Po szkole chcieli mnie wziąć do sklepu, żebym sobie wybrał takie jakie będą mi się podobać. Marzyłem o pirackim pokoju. Łóżko wyglądające jak statek... Widziałem taki w telewizji. Byłem tak bliski tego. W szkole czekałem na nich, ale nie przyjechali już po mnie. Zrobiła to siostra mamy. Myślałem, że zawiezie mnie do sklepu, a oni będą tam czekać. Jakże się myliłem. Widziałem jak płakała, pytałem dlaczego, ale nie odpowiedziała. Dopiero w domu w którym była cała rodzina dowiedziałem się, że moich rodziców już nie ma. Gdy odwieźli mnie do szkoły, uderzyła w nich ciężarówka. Ojciec zginął na miejscu, a mama zmarła w drodze do szpitala. A ja w szkole tak na nich czekałem, cieszyłem się na popołudnie z nimi z tymże ich już nie było. Dla mnie świat właśnie wtedy się zawalił. Później po pogrzebie trafiłem do domu dziecka, bo nikt z rodziny mnie nie wziął. Siostra mamy sama miała czwórkę dzieci i nie chciała brać sobie na głowę kolejnego bachora – Meiji wpatrzony w niego z twarzą mokrą od łez, nie wierzył, że Satoru tak się przed nim otwiera – Wiesz sierociniec dla kogoś kto miał dom rodzinę wydaje się piekłem. Nagle zostałem sam. Mały ośmioletni chłopiec zagubiony wśród innych dzieci, często starszych, okrutnych w miejscu, które go przeraża. Tam poznałem Hayato jakiś dwunastolatek z przerostem testosteronu, jeżeli tak można powiedzieć w stosunku do dzieciaka, zaatakował długowłosego, pomogłem mu, zaufałem i już nie byłem sam.
-Czemu... czemu mi to powiedziałeś? Przecież mnie nienawidzisz – wytarł twarz w rękaw koszuli.
-Widzę, że jesteś takim samym rozbitkiem życiowym jak ja, może dlatego. Z różnych powodów zostaliśmy sami, ale ja nie pozwolę już na to by ktoś mnie skrzywdził, Hayato, czy pozostałych członków mojej przybranej rodziny.
-Ze strachu przez cierpieniem wolałeś krzywdzić mnie, ale równie dobrze mogłeś mnie zignorować.
-Nie mogłem, bo wyglądasz jak on. Z tą różnicą, że miał brązowe włosy.
-Kto? Jak rozmawiamy szczerze to chcę wiedzieć.
Aizawa wstał i podszedł do okna za którym była tylko ciemność. Gdzieś między drzewami przebijało się światło ulicznych latarni, rzucając słabą smugę na pobliskie krzewy azalii.
-Sachi. Miał na imię Sachi. Był cholernie słodki i śliczny, jak aniołek. Też mnie zostawił. Był moją pierwszą miłością odkąd skończyliśmy czternaście lat.
-Porzucił cię? - stanął obok niego.
-Umarł gdy mieliśmy po szesnaście lat. Miał białaczkę. Jeszcze w szpitalu obiecałem mu, że jak wyzdrowieje to pojedziemy razem zobaczyć ocean. Będziemy opalać się na plaży, pić koktajle i nocą kochać. Błagałem go, żeby mnie nie zostawiał, nie posłuchał.
-Przykro mi.
-Rozstanie było trudne i nie myślałem o nim do chwili aż ty się pojawiłeś. Postanowiłem ciebie zdeptać, bo byłem zły, że ty żyjesz, a on nie.
-Nawet mnie nie znałeś. A ten Orinosuke?
-Chłopak ze starszej klasy. Podobał mi się i wiedziałem, że jest taki jak ja. Odrzucił mnie. Publicznie ogłosił moją orientację. Wtedy w jednej stałem się twardy, zacząłem rządzić szkołą i niszczyć tych w których czułem zagrożenie. U mego boku byli zawsze wierni Hayato i Jiro. Musiałem, inaczej jako gej byłbym... sam wiesz co by było.
-Aha. Wykorzystałeś mnie, aby poprawić swoją władze i dać kopa za to, że śmiem wyglądać jak on. Tylko, że nie obchodziło cię jak ja się czuję. Po części cię rozumiem, ale... - głos mu się załamał.
-Ale?
-Mam do ciebie żal o to traktowanie.
-Masz prawo – powiedział zimnym głosem i opuścił pokój.
Meiji usiadł na podłodze. Nie tylko jego życie w ostatnich latach było pochrzanione. Rozmyślał nad zachowaniem szarookiego. Nad tymi wyznaniami i nad uczuciem jakiego dostarczył mu jego język. Dotknął dłonią szyi. Ciągle go czuł. Nie chciał się do tego przyznać, ale chciałby to powtórzyć. Znów poczuć ten prąd w swoim ciele, które rozbudził jego dotyk.

4 komentarze:

  1. Otworzyli się przed sobą!
    Okej mamy ładny początek, chociaż liczyłam na to, że Aizawa homo nie będzie i zakocha się w Miejim no, że będzie pierwszy raz z facetem. No ale cóż... I tak mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Duzo akcji :D. Super ze co nie co zostalo wyjasnione.

    OdpowiedzUsuń
  3. Duzo akcji :D. Super ze co nie co zostalo wyjasnione.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    rozdział jest wspaniały, wiele teraz dowiedzieliśmy się o Aizawie przykrości ale Sachi nie miał na nic wpływu, ale można
    powiedzieć że Satoru bardzo interersuje się Miyaim...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń